niedziela, 27 października 2013

Epilog

*Sto lat za murzynami i jeszcze dalej*

Jakoś po koncercie zorientowałam się, że jestem w ciąży.  A dzień wcześniej Louis mi powiedział, że nie chce na razie dzieci. No, a że ja mam mózg wielkości orzeszka ziemnego, to uciekłam od niego. Pogodziłam się z rodzicami, na nowo poznawałam się z rodzeństwem etc.

Po ośmiu miesiącach urodziłam piękną córeczkę - Louise, żeby zawsze przypominała mi o nim.... haha... żart.... Tak na serio to moi rodzice wpisali tak w akt urodzenia i tak zostało...
Młoda była bardzo mądra, ale też wielki urwipołeć - wszyscy myślą, że po mnie.
 Wiecie... Jest takie powiedzenie "Gdzie diabeł nie może, tam ona wejdzie".
 Co do Louis'a - to szukał mnie. Wszędzie, ale nie wpadł na pomysł, ze mogę być u rodziców. No więc sobie ładnie, pięknie żyłam z moim brzdącem, aż w wieku pięciu lat wysłałam ją do przedszkola.

Lubiła tam chodzić, no bo wiecie - dzieci, dzieci i jeszcze raz dzieci. Cieszyłam się ogromnie.
Po pewnym czasie nadszedł dzień, w którym wychowawczyni na zebraniu dała karteczki, na których wyrażaliśmy zgodę, na udział dzieci w koncercie jakiejś grupy "Czemu nie" - pomyślałam.

Tak mijały tygodnie, aż  w końcu nastał dzień koncertu. Spóźniłam się po nią chwilkę, ale na szczęście były jeszcze jakieś dzieci. Pani powiedziała "Louise... Mama przyszła". Mała kopia ojca podbiegła do mnie i wskoczyła na ręce z pytaniem - "Mas malchefki?(masz marchewki)" Wybuchnęłam śmiechem i odpowiedziałam, że nie, ale zaraz pojedziemy i kupimy... Na co króliczek szepnął mi na uszko, że jadła już dzisiaj trzy. Po chwili zastanowienia, dotarł do mnie sens zdania.
- A kto ci dał? - zapytałam zdziwiona
- Tien pan!! - krzyknęła i wskazała na Louisa... Okazało się, że to właśnie One Direction miało koncert w tym przedszkolu.  Nie zdradziłam się z uczuciami do niego i spytałam, czy podziękowała. - Oj nje... Pociekaj chile...(Oj nie, poczekaj chwilę). - Podbiegła do chłopaka, który siedział w kółku z maluchami, wdrapała się mu na kolana, wyszczebiotała z uśmiechem kilka razy" dziękuję" oraz- na nieszczęście, wskazała na mnie.

Uśmiech zszedł mu z twarzy. Wstał z miejsca i  podszedł do mnie, a Louise kapując co nie, co, że będzie poważna rozmowa została z resztą zespołu .
-Witaj Nino.... - I znów utonęłam w jego oczach.... Nie mogłam nic poradzić. Ostatni raz widziałam je ponad sześć lat temu. Nie uodporniłam się na ten błękit.
- Cześć Lou. Dużo się zmieniło... - Na moją twarz wpłynął nieśmiały uśmiech.
- Tak... Nie powiedziałaś, że masz dziecko...
- Mamy Louis...
- Słucham?! - krzyknął, a wzrok wszystkich spoczął na nas. On ich uspokoił i pokazał, żebyśmy wyszli na dwór. - A więc od początku... Jak to mamy?!
- Czy Tobie zawsze wszystko trzeba tłumaczyć? Normalnie. Pamiętasz... Dwa- trzy tygodnie po koncercie rozmawialiśmy o tym, czy chcesz mieć dzieci...
- No tak...
- Nie chciałeś, a ja dzień-dwa po tym dowiedziałam się o ciąży... Nie lubię być kulą u nogi, dlatego odeszłam. Urodziła sie mała kopia Ciebie - Louise. I pewnie byś się o niej kiedyś dowiedział, albo...
- Albo nigdy...
- Właśnie. Miałeś wszystko. Rodzinę, zespół, karierę... dziecko by wszystko zniszczyło. I zrozumiem, jeżeli nie będziesz chciał mieć z nami nic wspólnego. Wychowywałam ją do tej pory sama i dam... - nie dane mi było dokończyć, gdyż mnie pocałował.
I teraz wiedziałam dlaczego zawsze mu wybaczałam, nigdy nie mogłam sie nie niego gniewać.
BO GO KOCHAŁAM, KOCHAM I BĘDĘ KOCHAĆ!!!

Wytłumaczyliśmy z wielkimi trudami małej, że Lou to jej tata, później był ślub, (tam, ta, ram, tam) miesiąc miodowy, znów praca, praca i jeszcze raz praca. A po kolejnych dwóch latach urodziła nam się śliczna parka. Will i Tatiana (w skrócie Tani).

W tej chwili siedzimy przed kominkiem, w salonie, trzynastoletnia Louise bawi się z pięcioletnim rodzeństwem, a najmłodsza kruszyna rośnie we mnie. Louis właśnie to przeczytał i całuje mnie po szyi... głupek.
 Takie chwile Właśnie pokazują nam co jest najważniejsze - miłość i rodzina. nic więcej nie potrzeba...


KONIEC <333


----------------------------------------------------------
Cześć myszki :)

Napisałam taki sobie Epilog. Zgodnie z waszym życzeniem :)

Nie powiem, ale smutno mi, bo zżyłam się odrobinę z tym blogiem.

Dziękuję za wszystkich obserwatorów.
Dziękuję za wszystkie komentarze.
Dziękuję WSZYSTKIM, którzy przeczytali przynajmniej jeden rozdział :)

Pozdrawiam
Marzena :*

Ps. Zapraszam na moje inne blogi
  
 
 
 
 

1 komentarz: